W pułapce własnych ograniczeń

Równouprawnienie, walka płci, dyskryminacja kobiet, nierówne płace, szklane sufity – temat popularny nie tylko w mediach ale i także podczas licznych paneli dyskusyjnych, konferencji czy choćby takich wydarzeń jak Kongres Kobiet Polskich. Zaczytując się w artykułach o tej tematyce, wsłuchując się w głosy walczących o swoje prawa kobiet, trudno oprzeć się mi wrażeniu, że my kobiety gdzieś po drodze tak skoncentrowane na punktowaniu mężczyzn za przejawy dyskryminacji, zapominamy o tym jak same nie potrafiłyśmy wyzwolić się z własnych nieświadomie  powielanych przekonań i „prawd”. 

Skupiamy naszą uwagę na tym czego nie dostajemy zapominając o tym czego my same sobie nawzajem nie ofiarowujemy.
Nie dajemy sobie wzajemnego wsparcia i zrozumienia. Nie pozwalamy sobie na różnorodność i na realizację innych od tych przyjętych za „normalne” celów życiowych. Koncentracja na walce o należne nam prawa przysłoniła szeroko rozumianą solidarność płci. Krytykujemy mężczyzn za ich agresję i wojownicze nastawienie a same gubimy łagodność i empatię. Taka postawa dotyczy tak sfery zawodowej, jak i prywatnej, o macierzyństwie nie zapominając.

Jako szczęśliwa matka jedynaka niezliczoną ilość razy usłyszałam pytanie „Dlaczego tylko jedno dziecko”? Nie bez znaczenia jest fakt, że pytały mnie o to głównie kobiety. Nie ukrywam, że jeszcze do niedawna pytanie to wprawiało mnie w zażenowanie. Gorączkowo szukałam odpowiedzi, która nie narażałaby zbytnio granic mojej intymności a jednocześnie satysfakcjonowała moją rozmówczynię. W samym pytaniu i sposobie jego wypowiadania, wyczuwałam niekiedy krytykę, ocenę, ukryty między słowami przekaz, który miał mi być może uświadomić, że jestem wygodnicka, że stawiam na karierę w której drugie dziecko pewnie by mi przeszkadzało. A przecież rodzina jest najważniejsza i jako podstawowa jednostka społeczeństwa nie powinna ograniczać się do modelu 2+1. Podczas spotkań towarzyskich, z pozycji obserwatora, niejednokrotnie dostrzegałam tak dobrze mi znajomy grymas twarzy u matek, które urodziły lub adoptowały „tylko” jedno dziecko , wywołany pytaniem :”A kiedy kolejne? A jedno to nie za mało? ”

Pomna tych wszystkich doświadczeń, zastanawiam się co z kobietami, które najzwyczajniej w świecie nie chcą być matkami, które wybierają swoją, dla nich najlepszą drogę i sposób na życie? Dlaczego matki jedynaków lub te, które nie chcą zakładać rodzin i rodzić dzieci mają czuć się gorsze? A co z kobietami, które nie mają dzieci z powodów biologicznych, które oprócz swoich dramatów muszą odpierać ataki innych i tłumaczyć dlaczego nie mają dzieci? Sytuacja matek jedynaków oraz „niematek” nie jest wcale bardziej komfortowa od tych, które decydują się na więcej niż troje dzieci. I nie daj Boże, są jednocześnie czynne zawodowo. Wówczas pojawia się zdziwienie ( nie mylić z podziwem) i szybkie wydawanie sądów w duchu : „Nawiedzona katoliczka, wyrodna matka – tyle dzieci a ona pracuje”, itd.
Nieustannie zadaję sobie pytanie, dlaczego niektóre z nas uzurpują sobie prawo do wydawania osądów i ocen. Kto daje nam prawo do tego, aby funkcjonowanie w modelowej rodzinie 2+2 , pozwalało na poczuciu się lepszym, będącym uprawnionym do krytykowania innych modelów funkcjonowania w społeczeństwie.

Czy wzorce i schematy społeczne mają tak dalece determinować nasze wybory, że wybierając inną drogę świadomie narażamy się na ocenę środowiska nie tylko tego nam najbliższego.
Czy w pytaniu :” Kiedy kolejne dziecko?” nie ma nic z wchodzenia w bardzo intymną sferę naszego życia? Dlaczego pytanie o kolejne dziecko kobiety, która być może ma za sobą kilka nieudanych ciąż i każde takie pytanie jest jak nóż wbijany w serce nie wydaje się niczym niewłaściwym. Czy z taką samą łatwością pytamy nasze rozmówczynie o szczegóły z ich życia intymnego? O wysokość zarobków? Dlaczego w obliczu takich pytań nie odpowiadając na nie otwarcie z różnych powodów, świadomie narażamy się na negatywną ocenę naszych koleżanek?
Dodam tak na marginesie, że po siedmiu latach od urodzenia mojego syna tylko jeden mężczyzna, spotkany przygodnie w pociągu, usilnie próbował dociec, dlaczego nie decyduję się na kolejne potomstwo. Tymczasem mój mąż, równoprawny rodzic naszego jedynaka, nie miał okazji być zapytanym ani przez mężczyznę ani przez kobietę, dlaczego ma „tylko” jedno dziecko?

Walcząc o równouprawnienie zastanówmy się czy ono nie dotyczy także naszych mężów, partnerów. Dlaczego tylko kobieta ma ponosić odpowiedzialność za ilość potomstwa w rodzinie. Dlaczego odbieramy naszym partnerom prawo o decydowaniu o modelu rodziny w której funkcjonujemy? Pozwólmy sobie i innym na wybór takiego życia jaki jest dla nas najlepszy. Każda z nas ma swoją prawdę, pozwólmy sobie zatem na życie w naszej i tylko naszej prawdzie bez osądów i ocen.

Agnieszka Kazuś-Musiał

/fot. Matylda Sobolewska/

→ Pytanie coachingowe:  Jakie  graniczenia są dla Ciebie pułapką?