Przygotowując się do pisania, zastanawiałam się nad doborem źródłowych publikacji do tego artykułu. Wertując naukowe periodyki, nagle uświadomiłam sobie, że te najlepsze i najbardziej wiarygodne artykuły oparte są na prawdziwych doświadczeniach.
Wystarczy porozmawiać z każdym, kto pozwolił sobie zamarzyć o czymś, a potem po prostu zrealizował swoje marzenie. Jedna z takich historii jest mi szczególnie bliska. To moja historia.
Bardzo chciałam wyjechać do Nowego Yorku i pracować w jednej z najbardziej prestiżowych agencji reklamowych na świecie. Wiedziałam, że plan jest bardzo ambitny. Może nawet zbyt ambitny. Dlatego nie chciałam go „spalić” i wiedziałam, że jeżeli podejdę do tego w sposób, w jaki działałam dotychczas, czyli „na hura i co będzie, to będzie” jest duża szansa, granicząca z pewnością, że moje marzenie spali na panewce.
Snując się po korytarzach biura, w którym wtedy pracowałam, usilnie próbowałam sklecić jakiś sensowny plan. Nic nie przychodziło mi do głowy, a ta pustka irytowała coraz bardziej. Byłam już prawie pewna, że pomysł mnie przerósł i doszłam do wniosku, że trzeba się z nim pożegnać. Wtedy usłyszałam proste, wręcz banalne zdanie, które postawiło znak równości pomiędzy słoniem a marzeniem. Właśnie to zdanie zmieniło całe moje podejście do marzeń. A brzmiało ono:
„Żeby zjeść słonia, trzeba go podzielić na porcje”.
Olśniło mnie. Zrozumiałam, że sama sobie stworzyłam tak wielkiego słonia, że zaczęłam się go po prostu bać. Strach paraliżował mnie przed działaniem, a brak działania powodował frustrację, która pompowała słonia do jeszcze większych rozmiarów, więc strach stawał się jeszcze większy… i tak wpadłam w błędne koło.