Kiedyś myślałam, że będę naukowcem. Skończyłam filozofię na UJ, dostałam się na studia doktoranckie. Po trzech latach okazało się jednak, że praca naukowa nie jest dla mnie, że nie cieszy mnie pisanie specjalistycznych rzeczy, których później nikt nie czyta. Uwielbiam góry, wędrowanie to dla mnie sposób spotkania z samą sobą. Zazwyczaj na szlaku przychodzą do mnie najlepsze pomysły… Chociażby to, żeby napisać powieść!
Tak napisała Monika Lis na swoim blogu. Kiedy rozmawiamy trzymam w ręku jej książkę, jako dowód, że pomysł napisania powieści został zrealizowany.
W Twojej debiutanckiej powieści „Koniec świata” ludzie poznają piękno bieszczadzkich szlaków, ale także samych siebie. Co Twoim zdaniem jest głównym przesłaniem książki?
To bardzo trudne pytanie dla autora. Dla mnie to powieść przede wszystkim o prawdziwej miłości i o tym, że wierność ma sens. Ale można też powiedzieć, że to opowieść o tym, że w górach łatwiej jest zmierzyć się z samym sobą, bo ma się większą ostrość widzenia. Albo że warto szukać swoich korzeni. Że warto mieć przyjaciół. Realizować swoje marzenia. Tak naprawdę to dopiero czytelnicy piszą mi, o czym jest dla nich ta powieść. I naprawdę każdy odkrywa w niej coś innego…
Czy masz coś z Melanii, głównej bohaterki?
Pewnie! Też skończyłam studia filozoficzne, nagrywam swoją muzykę, uwielbiam Bieszczady, mam fajnych przyjaciół, pochodzę z Podkarpacia. Jeśli chodzi o charakter, to Melania jest trochę bardziej taka, ja ja kiedyś byłam, mam na myśli tutaj m.in. nieśmiałość. No i tak jak ona myślałam, że jak się wchodzi w związek małżeński to on jest „raz na zawsze”. Szybko przekonałam się jednak, że o relację z mężem trzeba dbać nieustannie, bo inaczej można się zacząć od siebie oddalać (i to wcale nie z powodu zakochania w kimś innym czy innego trzęsienia ziemi, ale tak zwanej „prozy życia”).
Stałaś się pisarką, a mogłaś być naukowcem. Nie żałujesz zarzuconego doktoratu?
Decyzja o rzuceniu studiów doktoranckich z filozofii była bardzo trudna – filozofia była ze mną już od czasów liceum. Ale w końcu musiałam spojrzeć prawdzie w oczy: na doktoracie zajmowałam się wszystkim poza jego pisaniem (uczyłam studentów, nagrywałam płyty, rozwijałam swoją szyciową firmę). We wrześniu 2016 r. wyjechałam w Bieszczady „wychodzić” ostateczną decyzję. Uznałam, że kariera naukowa nie jest dla mnie i wtedy poczułam, jak ogromny ciężar spada mi z barków. Wtedy przyszła do mnie historia, którą po powrocie do domu spisałam w 3 tygodnie. Tak powstała powieść „Koniec świata”.
Jak sądzisz, czy Twoje filozoficzne wykształcenie pomogło Ci w pisaniu książki?
Bardzo! Myślę, że wreszcie znalazłam sposób na to, żeby wykorzystywać swoje wykształcenie. Na studiach najbardziej zajmowała mnie etyka rozumiana jako dziedzina filozofii, która próbuje odpowiedzieć na pytanie „jak rozporządzić swoim życiem”. Dzięki literaturze mogę pokazywać różne problemy filozoficzne, które napotykamy w swoim życiu, bez używania skomplikowanego języka. Jest jeszcze jedna ważna sprawa – filozofia bardzo uczy dyscypliny myślenia. Myślę, że dzięki temu byłam w stanie napisać w tak krótkim czasie powieść, nie gubiąc wątków i prowadząc jasny wywód przez cały czas. Podczas pracy z redaktorką nic nie zmieniałyśmy w fabule, pracowałyśmy tylko nad warsztatem pisarskim.
Jestem przekonana, że gdyby nie studia filozoficzne, nie byłabym w stanie napisać powieści, którą czytelnicy i krytycy uznają za świetną. Filozofia uczy bardzo wielu rzeczy „nie wprost” – one wychodzą dopiero wtedy, kiedy pracuje się nad czymś konkretnym i nagle okazuje się, że człowiek ma umiejętności, o które wcale się nie starał, żeby je zdobyć.
Przyznaję, że zaciekawiły mnie odniesienia do tradycyjnych wartości, wiary w Boga, szacunku dla duchowości. Czy to o czym piszesz jest ważne w Twoim życiu?
Tak. Tak jak Melania kiedyś podjęłam świadomą decyzję, że chcę należeć do Kościoła. Od wielu lat mam swojego stałego spowiednika – taki duchowy odpowiednik coacha 😉 – co bardzo sobie chwalę. Ta sfera rzeczywistości jest dla mnie ważna i boli mnie, kiedy widzę, jak często Kościół czy chrześcijaństwo są przedstawiane w mediach. Chciałam pokazać, że ludzie wierzący to nie są członkowie sekty, która zabrania im myśleć, że oni są tacy jak inni – z tą różnicą, że budują w swoim życiu relację z Bogiem. Zależało mi też na tym, żeby pokazać katolicyzm jako jeden z możliwych sposobów życia, bez niepotrzebnej ideologizacji. Podobno mi się to udało, bo nawet osoby niewierzące chwalą powieść.
Książkę czyta się jednym tchem, jest znakomicie napisana. Czy kończyłaś jakiś kurs kreatywnego pisania? Czy po prostu masz talent:-)
Najfajniej byłoby powiedzieć, że mam talent ;). A jak jest naprawdę? Osiem lat studiów filozoficznych, nauka dyscypliny myślenia. Pisanie pamiętników i dzienników od zerówki. Czytanie masy książek. I wreszcie – indywidualne lekcje pisania z moją redaktorką, Marią Kulą, która np. skrytykowała z góry do dołu moje dialogi i kazała mi je wszystkie poprawić (a powieść głównie składa się z dialogów…). Umiałam pisać, odkąd pamiętam przychodziło mi to łatwo, ale nie miałam warsztatu potrzebnego do pisania fikcji literackiej. Tego uczyłam się właśnie poprawiając błędy w „Końcu świata” pod okiem Marii. Trwało to jakieś trzy miesiące.
Z drugiej strony to nie jest normalne, żeby napisać powieść w trzy tygodnie (tę surową wersję, nad którą potem pracowałam), Więc szczypta talentu pewnie we mnie siedzi. Ale wszystko poza tym to praca, którą wykonywałam przez lata, często nieświadomie.
Do pisania trzeba mieć ogromną wrażliwość na świat i innych ludzi. Warsztat jest tym, czego można nauczyć się na różnego rodzaju kursach. I ja się tego ciągle uczę, teraz na przykład jestem w Klubie Pisarskim online, który powadzi wspomniana już Maria Kula.
Myślę, że wielu wydawców mogłoby teraz żałować, że książka nie trafiła w ich ręce. Takie świetnie napisane powieści nie zdarzają się często. Nie żałujesz, że nie spróbowałaś tej drogi? Selfpublishing wymaga jednak ogromnego zaangażowania ze strony autora, także finansowego.
Nie żałuję. Oczywiście podczas realizacji tego ogromnego projektu, jakim było samodzielne wydanie książki, nie raz miałam ochotę to wszystko rzucić. Ale w chwilach słabości zawsze działo się coś takiego, że skrzydła mi rosły. Na przykład ktoś w akcji crowdfundingowej (w ten sposób zebrałam środki potrzebne na wydruk powieści, prawie 14 tys. zł) wykupił wycieczkę w Bieszczady ze mną za tysiąc złotych. Albo ktoś inny zaproponował mi wywiad, podziękował za to, co robię. Magia działa się na każdym kroku, bo wciąż spotykałam ludzi, którzy chcieli mi pomóc. A dzięki temu, że miałam już doświadczenie w biznesie, miałam zaplecze do tego, żeby móc w ten sposób podziałać. I miałam też na to czas. Bo była to praca więcej niż na cały etat.
Poza tym bardzo lubię uczyć się nowych rzeczy, a dzięki powieści nauczyłam się tyle, że trudno to wszystko wymienić. Od koordynowania całego procesu wydawniczego, przez promowanie produktu aż po wysyłanie 150 paczek w dwóch turach.
To nie było też tak, że nie spróbowałam z wydawnictwami. Wysłałam (choć niechętnie) za namową redaktorki tekst do czterech największych wydawnictw w Polsce, ale do tej pory nie dostałam żadnej odpowiedzi. Ale skoro zazwyczaj wydaje się jedna debiutanta rocznie, to naprawdę trudno oczekiwać, że mieliby wybrać właśnie mnie. Zresztą, ja od początku stawiałam na selfpublishing. Były dwa zasadnicze powody: wolność i pieniądze. Chciałam mieć wolność w decydowaniu o wyglądzie, cenie i dystrybucji książki i wolność w wyborze zespołu wydawniczego (dzięki temu mam w książce QR kody, dołączaną turystyczną mapę Bieszczad i mogłam nad książką pracować ze świetnymi dziewczynami). Chciałam też zarobić – a standardowe wynagrodzenie od wydawnictw trudno nazwać wypłatą, raczej napiwkiem.
Tak, był to ogrom ciężkiej pracy. Ale gdybym miała podjąć tę decyzję drugi raz, podjęłabym taką samą.
Co robisz kiedy nie piszesz?
Obecnie to zajmuje się promocją albo dystrybucją powieści;). A jeśli pytasz o inne moje aktywności niezwiązane z książką, to tworzę muzykę (chodzę na lekcje śpiewu, piszę teksty, nagrywam piosenki), ćwiczę jogę, wędruję po górach, szyję, czytam i… myślę o pisaniu i o tym, co by tu nowego wykombinować. Najlepiej kombinuje mi się z mężem, który jest naukowcem, i jak się razem nakręcimy to później czasu brakuje, żeby te wszystkie nasze pomysły zrealizować:-)
Będzie druga część Końca Świata?
I tak, i nie. Koniec świata to początek serii powieści, w takim stylu, jak robi to Musierowicz. Czyli zostaniemy w podobnym kręgu bohaterów, ale główny bohater – i zarazem narrator, bo zostaję przy narracji pierwszoosobowej – się zmieni. Już mogę powiedzieć, że główną bohaterką nowej powieści będzie Maria, a więc najlepsza przyjaciółka Melanii (głównej bohaterki „Końca świata”). A kolejnej? Może uda się, żeby to był Janek…
Rozmawiała Katarzyna Magdalena Domańska
Więcej o książce i Autorce:
Powieść: https://www.facebook.com/koniec.swiata.powiesc/
Autorka: http://monikamalgorzatalis.pl