Ta sprawa należała do najbardziej wzruszających, z jakimi miałam kiedykolwiek do czynienia. Odbywałam kolejny już dyżur, tym razem dzień był wyjątkowo spokojny, prawie nic się nie działo, mało ludzi, mało wokand, wiadomo, wrzesień. Sędziowie i prokuratorzy po urlopach dopiero rozgrzewali się do kolejnych rund w sprawach.
Pan Mietek, ochroniarz, pani Marysia z rodzinnego i pan Karol, referendarz z wydziału ksiąg wieczystych namówili mnie na partyjkę brydża. Ponieważ cała trójka była niewątpliwie w pracy a i ja poniekąd też, rozgrywaliśmy tego brydża na raty. Karty trzymał pod kartonowym pudłem, na stoliku w holu pan Mietek, który musiał tkwić przy drzwiach, zarówno pani Marysi jak i pan Karol spokojnie mogli się przemieszczać po całym sądzie, pan Karol, ponieważ siedział w pokoju położonym centralnie, po środku korytarza. Pani Marysia natomiast spokojnie mogła utknąć tu na chwilę idąc z aktami do pokoju sędziów, a mnie nie pilnował nikt.
Pan Mietek podnosił pudło, każdy łapał za karty i graliśmy, a w odpowiednim momencie kładliśmy wszystko z powrotem na stoli, a pan Mietek szybko nakrywał je pudłem. Nigdy nie udało nam się dotrwać do końca rozdania, bo karty często spadały pod stolik i pan Mietek w popłochu wkopywał je głębiej. Trzeba było więc zacząć od początku. Tego dnia, jak już powiedziałam, w sądzie panował mały ruch, więc istniała szansa, że wreszcie coś rozegramy. Oczywiście, musiałam powiedzieć to w złą godzinę, bo gdy tylko pan Karol rozdał, usłyszałam dobitny głos pani z biura podawczego: – Tak, dziś pani mediator dyżuruje! A tam, w tej wnęce!
Sam sprawy scenariusz banalny: małżonkowie rozstali się, matka odeszła do innego partnera, ojciec też związał się z inną kobietą, lecz to on przejął opiekę nad piątką wspólnych dzieci. Dwie dziewczynki i trzech chłopców. Rodzice nie mogli dogadać się w sprawach dotyczących pociech, od wyboru kurtek na zimę po wybór szkoły. Problem finansowy nie istniał, oboje zarabiali bardzo dobrze. Każde z nich uważało się za bardziej rozsądnego rodzica od drugiego. Matka twierdziła, że świetnie rozpoznaje potrzeby dzieci, ponieważ dystans i sporadyczne spotkania pozwalają jej widzieć więcej.
Ojciec uważał natomiast, że to on – jako tzw. opiekun wiodący, jest do tego bardziej predysponowany. Konflikt trwał. Dzieci manifestowały coraz większe zbuntowanie, rodzice przyczyny doszukiwali się w sobie nawzajem. Mediacja odbywała się w moim biurze. Spotkanie trwało już dobrą godzinę, a małżonkowie wcale nie zmierzali do jakichkolwiek wniosków, przeciwnie, wyglądało na to, ze to jeszcze potrwa. Zaczęłam lekko się niecierpliwić. W końcu moje własne dzieci za chwilę staną pod drzwiami mieszkania, głodne i spragnione mojej obecności. Postanowiłam, że zacznę naprowadzać skłóconą parę na właściwe tory, spokojnie acz stanowczo.
– Proszę państwa, przecież nie po to się spotkaliście, by ustalać, kto jest lepszym a kto gorszym rodzicem. Z dziećmi dzieje się coś niedobrego i tym należy się zająć!
– Otóż to! Zaniedbujesz je, bo twoja uwaga jest skupiona na tej krowie! – natychmiast podchwyciła pani. – Nie kochasz ich już!
– Ja ich nie kocham?! A kto je porzucił?! I to dla jakiegoś zawszonego gacha!
– On nie jest zawszony! To z tobą nie mogłam wytrzymać!
– Tylko wszarz może znieść taką babę, jak ty!
Zdarza mi się zaciskać pięści pod stołem. Tym razem musiałam jeszcze przypomnieć sobie, że za pobicie ze skutkiem śmiertelnym idzie się do więzienia.
– Kochani, czy możemy skupić się na dzieciach?
– Ja cały czas mówię o dzieciach! To ona ma je w nosie!
– Nieprawda! To są moje dzieci i wiem, co jest dla nich najlepsze!- odwzajemniła się kobieta. Uznałam, że ta drogą donikąd nie dojdziemy. Użyłam więc innego sposobu. Zapytałam, co wiedzą na temat swoich dzieci. Oczywiście nie chodziło mi o ich wiek czy imiona, ale czy wiedzą, czym one się interesują, jak nazywają się ich najlepsi koledzy i koleżanki, której nauczycielki w szkole nie lubią. Państwo popatrzyli na siebie, potem na mnie i zaczęli gdybać. Ich niewiedza w tym zakresie objawiła się w pełnej rozciągłości. Zapytała więc, na jakiej podstawie uważają się oni za tak dobrych rodziców.
– No, jak to? Przecież jesteśmy rodzicami! To nie wystarczy?
– Kiedy rozmawialiście państwo ostatni raz z Małgosią (najstarsza) o jej marzeniach? Pani?
– Ona zawsze marzy o tym samym! O to nie trzeba wciąż pytać!
– To znaczy, o czym marzy?
– Pan?
– Proszę pani, Małgosię widuję codziennie, mieszkamy razem, nie muszę jej o nic pytać!
– Jak pani spędza czas z dziećmi, gdy jesteście razem?
– A to już, jak chcą. Idziemy do kina, albo po prostu każdy robi, to co lubi.
– A pan?
– Mówiłem już, że mam ich wszystkich na co dzień! Stale spędzamy czas razem!
Ja już wiedziałam, w czym leży problem, oni jeszcze nie. Na szczęście udało mi się ich przekonać, aby na kolejne spotkanie przyjechali razem z dziećmi.
Mediacja z udziałem dzieci to jak stąpanie po kruchym lodzie. Ryzykowne i bardzo trudne. Zarezerwowane raczej dla dzieci starszych. Rzadko, żeby nie powiedzieć prawie nigdy nie zezwalam na angażowanie dzieci w ten sposób w konflikt rodziców. Tym razem nie mogło się obejść bez tego. Zaprosiłam całą piątkę na mediację. Siedmioletniego Piotra, dziesięcioletniego Kacpra, dziesięcioletnią Paulę, dwunastoletnią Agnieszkę i szesnastoletnią Małgosię.
Posadziłam dzieci przy stole i zapytałam, czy rodzice mogą być obecni podczas rozmowy. Dzieci nie zgodziły się. Poprosiłam rodziców, aby wyszli na korytarz i ponownie zapytałam dzieci, czy drzwi mogą zostać uchylone, tak, aby rodzice słyszeli, o czym jest mowa. Po krótkim wahaniu i naradzie, dzieci przytaknęły. Przywódcą grupy była zdecydowanie Małgosia. To ona podejmowała ostateczne decyzje, młodsze dzieci jej słuchały.
– Co myślicie o całej tej sytuacji? Rozumiecie, co się dzieje w waszej rodzinie? – zapytałam ostrożnie. Młodsze dzieci uśmiechnęły się krzywo, ich rzecznikiem była Małgosia. – Żrą się, nic nowego. – oświadczyła.
– Troszczą się o was.- To wywołało salwę śmiechu. Małgosia uciszyła rodzeństwo i zaczęła mówić. Coraz głośniej i wyraźniej: – Oboje są siebie warci. Oni nas potrzebują tylko po to, żeby mieć nowy powód do kłótni. Gdyby zajęli się tym, co do nich należy, nie mieliby czasu myśleć o takich bzdurach. Zamiast wyzywać się od debili z powodu koloru kurtki, może zauważyliby, że Paula źle widzi i potrzebuje okularów, albo, że Kacper wybił sobie ząb z przodu. To nie oni chodzą na wywiadówki do młodszych dzieci, nie oni odrabiają z nimi lekcje, nie oni odprowadzają je do szkoły, nie oni pilnują, żeby zjadły kolację i umyły uszy. Kiedy Piotrek został do nocy u kolegi, to ojciec zamiast go szukać, to dzwonił do matki z pretensjami, że źle go nastawia przeciwko niemu. Nie mam już siły jeszcze nimi się przejmować. Mam tyle pracy z dzieciakami, że jest mi wszystko jedno, czy się pozabijają czy nie. Gdy będę pełnoletnia, wyprowadzę się i zabiorę maluchy do siebie, oni pewnie i tak tego nie zauważą, zajęci sobą.
– O czym marzysz, Małgosiu?
– O nowej pralce. Stara nie odwirowuje dobrze i rzeczy schną długo i czasem śmierdzą.
– A coś takiego tylko dla ciebie?
– Żeby maluchy nie zeszły na złą drogę. Kacper i Paula źle się uczą, bo ja nie nadążam ze wszystkim. Nie umiem pomóc Agnieszce w matematyce, bo sama jestem z tego słaba. Nauczyciele się na nich skarżą, ale ja nie umiem nad wszystkim zapanować, bo sama muszę chodzić do szkoły i odrabiać lekcje.
– Co chciałabyś zmienić w swoim życiu?
– Chciałabym pójść do szkoły fryzjerskiej. Mogłabym szybko zacząć pracować i wtedy dzieciaki może pozostałyby ze mną. Pomoże mi pani potem napisać taki wniosek do sądu?
Gdy dzieci skończyły, rodzice weszli do środka. W milczeniu. Ojciec płakał. Przygotowałam ugodę, w której matka i ojciec przede wszystkim zapisali podział obowiązków miedzy siebie. Gdy dwa lata później spotkałam przypadkiem Małgosię, powiedziała mi, że stan porozumienia przetrwał tylko pół roku. Potem ojciec rozstał się ze swoją partnerką i wojna między rodzicami rozpaliła się na nowo, bo matka uznała, że w takiej sytuacji nie powinien on wychowywać dzieci. Małgosia podjęła naukę w szkole fryzjerskiej i złożyła wniosek do sądu o ustanowienie jej rodzicem zastępczym dla młodszego rodzeństwa.
Ta historia wydarzyła się naprawdę. Opowiedziała mi ją pani Ewa Zdunek, prawnik i zawodowy mediator. Pani Ewa zgodziła się udzielić mi wywiadu. Rozmowa – jak to często się zdarza podczas wywiadów – ukazała również nową, nieznaną twarz mojej rozmówczyni. Posłuchajcie zresztą sami.
Czym jest mediacja?
Mediacja jest rozmową, która służy rozwiązaniu konfliktu na drodze porozumienia spierających się stron. Oczywiście możemy także iść do terapeuty, psychologa, ostatecznie do sądu. Ale mediacja pozwala wypełnić pewną lukę: mediator jest trochę prawnikiem, terapeutą, sędzią a przede wszystkim osobą, której można wszystko opowiedzieć, osobą, która może coś z tym – z czym zwracają się osoby w sporze – zrobić.
Do księdza też można pójść z problemem, ale on z tym nic nie zrobi…
Wysłucha, a to już dużo. Za to mediator pokaże, jak można wyjść z konfliktu, nauczy jak rozmawiać by się porozumieć, jak słuchać by usłyszeć, kontrolować emocje i wskaże na inne dostępne rozwiązania. A do tego będzie umiał przeprowadzić przez ten cały proces w komfortowej atmosferze, bez z góry określonych ograniczeń czasowych.
Skąd mamy wiedzieć kiedy mediacja jest potrzebna, a kiedy na nią będzie już za późno?
Mediacja jest przydatna w każdym momencie. Jest pomocna zawsze, gdy do głosu dochodzą emocje i relacje osobiste, na każdym etapie konfliktu daje możliwość znalezienia innej drogi, takiej, której nikt nie przewidział, pokazuje możliwość zastosowania innego rozwiązania w innym kontekście. Często jest „ratunkiem ostatniej szansy” w sytuacji, gdy inne metody nie przyniosły oczekiwanego skutku i gdy wszystkie pozostałe środki zostały wyczerpane.
Czy są jakieś procedury, które obowiązują w mediacji?
W mediacji nie ma sztywnych procedur, nie ma też niedozwolonych tematów. Mediacja daje możliwość dotykania wszystkiego, jest rozmową w pełnym zaufaniu, a to stwarza możliwość poruszania ważnych, osobistych i różnorakich problemów na każdym etapie.
Czasami ludzie nie wiedzą czy chcą się rozwieźć czy może chcą coś ustalić. Co wtedy? Idziemy do mediatora?
Gdy temat jest otwarty, a osoby skonfliktowane są zdecydowane by rozmawiać by dojść do porozumienia, to tak. Mediator pomaga odkryć prawdziwe potrzeby, „dokopać” się do istoty problemu; często okazuje się, że to o co się spieramy, w gruncie rzeczy nie jest tym czego chcemy. Dzięki mediacji możemy odkryć prawdziwe powody.
Jak długo powinna trwać mediacja?
Mówi się, że mediacja powinna być dynamiczna, to znaczy, że nie może być rozwleczona w czasie, bo inaczej nie będzie skuteczna. To zwykle około trzech – pięciu spotkań; suche i konkretne sprawy mogą czasami wydłużyć mediację. Niekiedy są potrzebne dodatkowe badania, ekspertyza lub czas na obserwację czy w nowym porządku się ludzie odnajdą albo, jak w przypadku spraw budowlanych konieczna będzie obserwacja warunków atmosferycznych. Mediacja z założenia trwa około miesiąca, do trzech miesięcy w uzasadnionych przypadkach, ze względu na wyjątkową okoliczność czy przyczynę.
Kto zwykle przychodzi do mediatora?
Statystyki pokazują, że najczęściej mediacje dotyczą spraw karnych, kierowanych od prokuratury. Poza tym najczęściej trafiają do mediatorów sprawy dotyczące rozwodów, relacji osobistych, np. kontaktów między rodzicami, kontaktu z dziećmi i spraw majątkowych między małżonkami.
Czasami zamiast wziąć sprawy w swoje ręce i na przykład iść do mediatora idziemy, hmm…, do wróżki. Pani ten temat dobrze zna. Czy dlatego postanowiła Pani napisać książkę?
Książka w tytule „Z pamiętnika samotnej wróżki” tylko pozornie nie ma nic wspólnego z mediacją. Mediator nie może zdradzać szczegółów mediacji, obowiązuje go dożywotnia etyka. Ale jak w każdej sytuacji można posłużyć się przykładem. Tak też zrobiłam w mojej książce. Bezpiecznie połączyłam pewne przypadki w jeden i wyciągnęłam na wierzch główny problem. Paradoksalnie wróżki również mają do czynienia z osobami, które są skonfliktowane, rozwodzą się, mają sprawy w sądzie, itp. W mojej książce chciałam przede wszystkim zwrócić uwagę na jeden z problemów, z którym spotkałam się podczas mediacji. Problem dotyczy relacji między ludźmi, w tym szczególnym przypadku jest to problem relacji męsko-damskich. Interesuje mnie człowiek, to co się z nim dzieje, gdy się rozwija, gdy wchodzi w relację i jakie doświadczenia stają się jego udziałem. Obserwowałam zachowania jako „etatowa” wróża i mediator i stwierdzam, że ludzie zdecydowanie więcej wyciągają z mediacji.
Ale jest bardzo dużo ludzi, którzy wolą powierzyć swój los w rękach tarocisty.
Tak, sporo osób szuka pomocy u wróżek, bo to właśnie przed nimi wolą się otworzyć. Anonimowa rozmowa z wróżką daje im poczucie bezpieczeństwa, myślą „zawsze mogę się rozłączyć”, więc szczerze opowiadają o problemach i o tym co ich gnębi i trapi.
Tylko, że samą rozmową (z wróżką, psychoterapeutą czy coachem) nie rozwiążemy problemu.
Oczywiście, że nie. Gdy zbierałam materiał do książki i śledziłam opisywane historie, udało mi się ustalić pewną prawidłowość.
?
Jeśli człowiek odejdzie od schematów, które nie działają w jego przypadku, to będzie mógł znaleźć nowe rozwiązanie; upór przy trwaniu w przekonaniu, że postępuję słusznie, że cały świat się myli a tylko ja mam rację, w moim przekonaniu nie prowadzi do niczego dobrego; jak coś nie działa, to jest niedobre i trzeba to zmienić. A co? To trzeba pogrzebać, poszukać.
Rozmawiała Katarzyna Magdalena Domańska
→ Pytanie coachingowe: Dokąd prowadzi Cię to co robisz?