Dzięki determinacji i spalaniu w sobie podczas biegu tego, co negatywne zaczynamy coraz lepiej radzić sobie z problemami. Rośnie w nas równocześnie chęć dzielenia się tą siłą z otoczeniem. Stopniowo rodzi się w nas „ósmy kontynent – mówi dr Mariusz Szeib, biznesmen, filantrop i maratończyk.
“Każdy ma w swoich rękach latarkę z korbką, a w niej tyle światła, ile sam nakręci ” – to życiowe motto dr. Mariusza Szeiba, autora książki nie tylko dla miłośników biegania. Jego przygoda z wielokilometrowymi biegami zaczęła się od szukania wyzwań w związku z 50. urodzinami. W swojej książce Ósmy kontynent udowadnia, że – zgodnie z chińskim przysłowiem, które mówi, że podróż o długości 1000 mil zaczyna się od pierwszego kroku – bieganie zaczyna się od pierwszego pokonanego dystansu. W bieganiu chodzi jednak o coś więcej niż po-konywanie kolejnych kilometrów. Bieganie to nie tylko praca mięśni, to stan umysłu. „Poprzez nieustan-ne pokonywanie siebie nasz wysiłek zaczyna stopniowo przemieniać się w potężny oręż – mówi autor i zaprasza nas byśmy przekonali się o tym na własnej skórze. A powinniśmy mu zaufać. Mariusz Szeib ma na swoim koncie maratony na siedmiu kontynentach, m.in. na Antarktydzie, Syberii, Saharze czy Wyspach Wielkanocnych. Przyglądając się mu, jak pokonuje trudy i czemu musi sprostać, możemy dowiedzieć się wiele o sobie. „To bite cztery godziny, podczas których można głęboko zajrzeć w głąb swojej duszy. Jest czas na przemyślenia i refleksje”.
„Ósmy kontynent” to książka dla każdego, kto biega, czy chciałby zacząć biegać, ale przede wszystkim dla tych, którzy marzą by żyć pełnią życia, tak w obszarze zawodowym, jak i osobistym. Ta książka nie dotyczy bowiem tylko biegania. Przed Czytelnikiem otwiera możliwości odkrycia Ósmego kontynentu – marzeń, celów, pasji i talentów. To być może najważniejszy i wciąż najmniej odkryty kontynent, który zdobyć może każdy z nas.
(fragment)
Kiedy 26 września 2004 r., oparty o barierkę pod Bramą Brandenburską płakałem jak bóbr, myślałem wtedy, że właśnie osiągnąłem swój sportowy Mount Everest. Nie czułem już bólu rozgrzanych do czerwoności mięśni, nie dokuczały mi odbite u stóp paznokcie, nie parzyły pęcherze na piętach ani nie piekł obtarty naskórek pod pachami. Zawstydzał mnie jedynie odgłos moich łez z impetem spadających na berliński trotuar.
Łzy to przecież oznaka słabości, a ja od czasów filmu „Rio Bravo” z Johnem Wayne’em zawsze bardzo starannie pracowałem nad swoim wizerunkiem kowboja twardziela. Tym razem nie miały jednak one nic wspólnego z rozterkami duszy małego, ciągle we mnie drzemiącego chłopczyka. To mnożące się z zawrotną prędkością endorfiny generowały łzy szczęścia.
Moja przygoda z wielokilometrowymi biegami zaczęła się od szukania wyzwań w związku z 50. urodzinami. Przełomem było spotkanie z Christianem Steinmülerem z Berlina. To on, jakże proroczo, zmobilizował mnie do mojego pierwszego maratonu, w dodatku w swoim mieście, stolicy sąsiadującego z Polską kraju, który odcisnął piętno na historii naszego narodu i mojej osobistej, rodzinnej również. Kiedy po 4 godzinach 15 minutach i 39 sekundach przekraczałem linię mety pełen bólu mięśni i równocześnie kipiących endorfin, byłem przekonany, że historia moich biegów maratońskich już dobiegła końca. Po pewnym jednak czasie, kiedy mięśnie przestały doskwierać, zgodnie z cytowanym tu chińskim przysłowiem, zaświtała mi w głowie całkiem naturalna myśl. Skoro przebiegłem maraton w Berlinie, muszę pokonać taki sam dystans w rodzinnym Poznaniu! A potem pomyślałem, skoro udało się w Niemczech i w Polsce, to może podobnie będzie w Grecji, kiedy pobiegnę śladami Filippidesa? Czy można przebiec maraton po plaży? Oczywiście, nad Bałtykiem lub w Afryce! W końcu wybór padł na Saharę. Skoro była Sahara, to może też dam radę na przeciwnym biegunie temperatur, czyli Syberii? Gdy 4 sierpnia 2008 r. około północy lądowaliśmy w Omsku, temperatura wynosiła tam 28oC. Plus 28oC! Pomimo upału udało się dobiec.
Kiedy przebiegłem już maratony na trzech kontynentach Europa, Afryka, Azja, przyszedł czas na kolejny kontynent. Spotkanie z kontynentem Winnetou odbyło się, na indiańskiej Wyspie Wielu Wzgórz, czyli na Manahattanie – w Nowym Jorku.
Czy można przebiec maraton do góry nogami? Tak, ale tylko w Australii! W październiku 2012 r. w Melbourne zawsze jest baaardzo gorąco, więc zaczęliśmy bieg o siódmej rano. Z Australii na Antarktydę już niedaleko. Mnie zajęło to kolejne dwa lata. Dokładnie więc dekadę po berlińskim maratońskim debiucie polarnym statkiem wraz z 200 biegaczami z 38 krajów dopłynęliśmy do tego skutego wiecznym lodem kontynentu.
Czy da się „zaliczyć kontynent”, biegnąc pośrodku oceanu, aż 5 tys. kilometrów na zachód od jego brzegu? Oczywiście, że tak! Pod warunkiem, że jest to Te Pito o Te Henua – pępek świata, znany również pod nazwą Rapa Nui lub jako Wyspa Wielkanocna. To tutaj w czerwcu 2015 r. skończyła się moja maratońska wyprawa po 7 kontynentach. Biegi maratońskie to jednak zaledwie część wielkiej przygody rozpoczętej 11 lat wcześniej w Berlinie.
Decyzja o bieganiu nie wymaga dużych inwestycji. Na początek wystarczą para butów, spodenki i koszulka. Jeśli jednak chcemy przebiec maraton, sytuacja diametralnie się zmienia. W trakcie pokonywania kolejnych kilometrów pomimo upału bądź deszczu, pomimo bólu mięśni, pęcherzy na stopach i hektolitrów wylewanego potu, poprzez nieustanne pokonywanie siebie nasz wysiłek zaczyna stopniowo przemieniać się w potężny oręż. To dzięki niemu ci sami, którzy mieli do tej pory ograniczone możliwości, nagle zaczynają realizować swoje marzenia, a przy tym pragną poprawić otaczający ich świat. Dzięki determinacji i spalaniu w sobie podczas biegu tego, co negatywne, zaczynamy coraz lepiej radzić sobie z problemami. Rośnie w nas równocześnie chęć dzielenia się tą siłą z otoczeniem. Stopniowo rodzi się w nas „Ósmy kontynent”.
Autor: Mariusz Szeib, tytuł: „Ósmy kontynent. Przez 7 kontynentów w głąb umysłu”,
Wydawca: BookEdit